O pracy w korporacji słyszy się najczęściej jedną z dwóch prawd. Pierwsza mówi o tym, że to świetne miejsce na zdobycie doświadczenia i zarobienia lepszych pieniędzy. Druga każe się trzymać od nich jak najdalej. Nie będę owijać w bawełnę, obydwie teorie są tak samo prawdziwe. Bazując na moim dwuletnim doświadczeniu, odpowiem Wam na pytanie czy można wycisnąć więcej z korporacji, niż będąc „wyciśniętym”?
Niecierpliwość nie pomaga. W niczym.
Z początku myślałam, że ze „swoją korporacją” nie będę związana tak długo jak wyszło to w rzeczywistości. Wiecie dobrze, że wierzę w przeznaczenie i w to, że na wszystko przyjdzie czas. Jednak przełożenie tego na życie nie do końca było łatwe. Czekałam i czekałam na moment, w którym zacznę pracować tylko na siebie. Nacisk, o którym się słyszy wiele nie tylko w kontekście korporacji, przekładamy na swoje życie i sami ciśniemy siebie aż brakuje siły. Tak miałam i ja 🙂 W końcu odpuściłam i swoje myśli skierowałam ku nadziei, jak najrzadziej zastanawiając się, ile jeszcze.
Szacunek do własnego czasu to podstawa. A czas to pieniądz.
Kiedy jeszcze pracowałam na studiach czas wydawał się być mniej cenny, bo było go jakby więcej. W ciągu dnia potrafiłam pójść na zajęcia, pracować, do tego zdążyłam się poobijać i spotkać z przyjaciółkami. Po zakończeniu tego pięknego okresu rozpoczęłam czas pracując na etacie, a na kolejne pół etatu pracowałam nad blogiem. Nagle czasu zaczęło nie tylko brakować, ale też ciężko było mi przestawić się na taką monotonię w kwestii obowiązków i zainteresowań. Dzięki temu każdy dzień przelatywał przez palce jeszcze szybciej, bo nic go nie wyróżniało. Dodatkowo, jak to bywa w pracy, zdarzały się nadgodziny, a po zgaszeniu firmowego laptopa nieraz myśli się o służbowych obowiązkach. Zrozumiałam dzięki temu czy da się rozdzielić pracę i życie osobiste „to poza pracą”. Zaczęłam bardziej wykorzystywać wolne popołudnia, weekendy, a nawet krótkie przerwy w pracy.
Work-life balance to ściema. Z trzech powodów.
Nie wiem jak Wy, ale ja nie do końca wierzę w work-life balance. Po pierwsze, ze względów statystycznych: moim zdaniem musielibyśmy kilka godzin dziennie poświęcać na rzeczy zupełnie niezwiązane z pracą (wg. definicji to zdrowie, rozrywka, rodzina, duchowość), aby tego typu równowaga została zachowana. Będzie to ciężkie, bo spędzamy w pracy minimum 40 godzin netto tygodniowo (nie dodając do tego dojazdów, zakupów związanych z pracą, wyjazdów czy coraz popularniejszych długich przerw w pracy). OK, ja spędzałam 40. Ponadto, do „life balance” nie zaliczamy obowiązków domowych, które wykonywane są z poczuciem niechęci. Po drugie, jeśli lubimy swoją pracę nie czuje się potrzeby wydzielania aż tak grubej linii pomiędzy nią, a życiem osobistym. Z innej strony, jeśli praca nie jest satysfakcjonująca, to czego byśmy nie zrobili, aby tą równowagę odzyskać, to będziemy czuli ciągłe niespełnienie. Po trzecie jeśli układa nam się w domu, to nie potrzebujemy uciekać do pracy. I odwrotnie.
Pieniądze mają inną wartość. Przynajmniej tak się wydaje.
Jak skończyłam studia to i stypendia się wyczerpały. Tak samo inne pieniądze, których nie ma co ukrywać, zdobycie przyszło znacznie łatwiej i przyjemniej niż praca etatowa. Wydawanie zarobionych pieniędzy na niepotrzebne nikomu ubrania i bibeloty nie dawało takiej satysfakcji jak kiedyś. Za to książki i kursy wydawały się dziwnie niedrogie. Praca w korporacji uczy jeszcze jednego. Łatwiej jest starać się o podwyżkę niż w małej firmie z dwóch powodów: wiemy, że w dużym przedsiębiorstwie jest więcej pieniędzy (co pobudza wyobraźnię) i w razie odmowy usłyszymy jakąś procedurę wg. której nie możemy jeszcze awansować (a nie będzie to widzimisię Kierowniczki Krysi).
Jakby nie patrzeć. Zdrowie mamy tylko jedno.
Parafrazując: co firma to obyczaj. Chyba wszędzie możemy znaleźć zasmarkanych pracowników. Jeśli w sezonie przeziębień takich nie widać, może oznaczać to jedno z dwóch: pracują z domu, albo są na L4. Kiedy jednak w firmie będzie kilka osób pracujących z anginą, możemy poczuć się jakby i od nas wymagano przychodzenia do pracy, kiedy najzwyczajniej w świecie niedomagamy. Pracując na etacie sami możemy wybrać, czy w chorobie będziemy pracować, czy też ulegniemy ciekawemu trendowi. W końcu co miesiąc z naszej pensji jest pobierana składka na tego typu sytuacje.
Odpowiadając na pytanie o wyciskaniu, da się. Może nie na dłuższą metę. Jednak wszystko zależy od naszego podejścia i charakteru. W pracy nauczyłam się wielu rzeczy, nie tylko zawodowo. Najważniejsze to, aby nie podążać za tłumem, choćby był najbardziej inteligentny. Powiem Wam jeszcze, że fajnie czasem zwolnić tempo i… odpocząć. Ale to już niedługo.
PS. Więcej o pracy zdalnej w korporacji
Edit 2019: w pewnym momencie byłam już wyciśnięta, dlatego rozstałam się ze swoją firmą. Dla zainteresowanych: DLACZEGO ZOSTAWIŁAM PRACĘ ZDALNĄ.
Buziaki,
Cześć! Mam nadzieję, że podążycie moim szlakiem w podróży. Chętnie oglądam zdjęcia i filmy moich czytelników, dlatego oznaczajcie mnie w mediach społecznościowych:
Instagram: @ewelina.gac
Facebook: @wposzukiwaniukoncaswiata
Mam to do siebie, ze lubie pracować i jak już wpadnę w wir pracy to ciężko mi zachować równowagę w tym wszystkim. Teraz mając dzieci trochę się to zmieniło, bo zawsze gdzieś z tylu głowy mam, że przecież czekają na mnie w domu dwie małe istoty, które nie miga doczekać się aż wrócę.
Cześć! Fajnie usłyszeć jak to u Ciebie wygląda. To prawda, wiele się zmienia, kiedy w domu ktoś czeka… 🙂 Pozdrowienia!
Czy Work-life balance to ściema? To zależy od naszych priorytetów. Jeżeli ustawisz się na rozwój i nie masz zobowiązań to pewnie tak. Ale jeśli masz już rodzinę to warto tego pilnować. Generalnie pracodawcy biorą tyle ile im się daje a raczej nie spotkałem się z szefem, który mówi idź do domu bo jesteś mi potrzebny wypoczęty.
Też się nie spotkałam z takim szefem. Takie rzeczy tylko w filmach!
W 100% się z Tobą zgadzam. W work-life balance również średnio wierzę ? W pracy spędzamy tyle godzin, że wolnego czasu zostaje bardzo mało.
Cześć Kasiu, a myślałam, że większość ludzi powie, że wierzy w WLB 🙂
Bardzo ciekawe tezy :). nie do końca zgadzam się z tym, że work-life balance nie istnieje. Na pewno nie istnieje w takim wydaniu, o którym piszesz i tu 100% racji. Z kolei bardzo się zgadzam z tym, że mamy jedno zdrowie.
Cześć Andrzeju! A z jakiej strony Ty patrzysz? Jestem ciekawa i skłonna zastanowić się nad sensem WLB 🙂
Fajny tekst ? Znam ludzi, którzy w korpo pracowali i wszyscy poodchodzili. Owszem, kasa była dobra ale czuli się wyprani i zajechani. Może też zależy od człowieka, jak ktoś nie ma rodziny i nie potrzebuje za dużo czasu dla siebie, może żyć firmą i mu to odpowiada to ok. Jednak obawiam się, że nakład włożonej energii i tak będzie nie adekwatny do wynagrodzenia…
Cześć Beatko! Też wydaje mi się, że na dłuższą metę to może być ciężkie, zwłaszcza, że jak pojawia się rodzina to często od pracy oczekuje się czegoś innego. Pozdrowienia 🙂
Osobiście nie wyobrazam sobie pracy w korpo – nawet praca biurowa w administracji samorządowej wykańczala mnie psychicznie i zabijała moją wolność oraz kreatywność. Dla mnie pracą marzeń jest freelance.
Cześć Karolinko! Nie pracowałam nigdy w administracji samorządowej, ale struktura organizacji jest nawet i bardziej rozbudowana. Z tego co wiem, to często sprawia nam największe problemy. Pozdrowienia i powodzenia jako freelacerka!
Z zaciekawieniem zapoznałam się z Twoją perspektywą. Myślę, że z każdej sytuacji, której doświadczamy w życiu możemy wyciągać cenne wnioski, uczyć się i rozwijać. Dlatego bardzo lubię wpisy, w których autor/ka w mądry sposób pokazuje jakie cenne lekcje przyniosła dana sytuacja i jak można rozsądznie je wykorzystać w przyszłości. Najbardziej podoba mi się punkt dotyczący szacunku do własnego czasu.
Bardzo ciekawy artykuł, nigdy nie pracowałam w korporacji 🙂
Praca na swoim to zupełnie co innego…
To prawda, Krysiu! Mam nadzieję, że uda mi się ocenić i z tej perspektywy 🙂
Work-life balance to rzeczywiście jakiś mit. Dobrze, że go nie pielęgnujesz 😉
W korpo nigdy nie pracowałam, ale we wszystkie Twoje wnioski wierzę 🙂
Miło mi słyszeć, Klaudyno! 🙂
Ja wciąż marzę, aby robić w życiu to co się kocha i być za to wynagradzana. Piszę, marzę, bo to wciąż dla mnie nierealne marzenie.
Kochana, mam nadzieję, że uda Ci się spełnić swoje marzenie. Krok po kroku… 🙂
Nie mam doświadczenia w takiej tradycyjnej korporacji, ale fajnie jest poczytać jak to tam wygląda ?
Miło mi to słyszeć, Ewo 🙂
Mnie też mnóstwo nauczyła pracy w korporacji. Podobnie jak Ciebie dużego szacunku do czasu, ale też wyrobienie sobie pewnych procedur działania. One potrafią być skuteczne.
Cześć Patrycjo! Zgadzam się, że pewne procedury potrafią ułatwić życie… o ile nie będą zbyt rozległe i zagmatwane. Pozdrowienia 🙂
Świetny tekst. Natomiast z tezą o nieistnieniu work-life balance się nie zgadzam. Jezeli, by go nie było to praca 24h/dobę byłaby super porządna przez każdego. Tak samo w drugą stronę, nic nierobienie byłoby równie kuszące. Możliwe, że oba obszary nie są sobie równe, alw jednak jakąś równowagę trzeba wypracować.
Cześć Piotrze! Zgadzam się, jakąś równowagę trzeba sobie wypracować. Jednak myślę, że nasze spojrzenie na ten temat trochę się różni i tu moglibyśmy dyskutować do “białego rana”. Pozdrawiam!
Ciekawy wpis. Właśnie, jak tu mówić o work-life balance skoro oddajesz pracodawcy 49 tygodni pracy w zamian za 3 tygodnie wolnego…?
Ewelina, świetny tekst. Jak zwykle. A work to część life więc nie może być równowagi 🙂 Osobiście zachęcam do tego, aby dbać o 4 obszary życia ciało, intelekt, duch i emocje codziennie. Większe skupienie, uważność i świadomość działania pozwalają na lepsze funkcjonowanie. Pozdrawiam serdecznie
Z mojego doświadczenia… Korpo zawsze więcej wyciska niż daje. ZAWSZE! Rzadko kiedy pracuje się tam 40h tygodniowo.. to w 90% jest więcej. U mnie praca w korpo skończyła się dwutygodniowym paraliżem.. a potem półrocznym l4. Dziękuję postoję. Nigdy więcej nie wrócę… prędzej pójdę sprzedawać zieleninę na bazar.. 😉
L4 po korporacji to już swoista tradycja. Rozumiem, ale i cieszę się, że wiesz czego chcesz. Pozdrowienia 🙂
Zgadzam się z twoim artykułem i mam podobne doświadczenia. Pracowałem 9 lat w jednej korporacji chociaż poszedłem tam na chwilę 🙂 Co do tego, że czas ucieka przez palce to dlatego, że nasze życie staje się ustabilizowane no bo praca, dom, obowiązki i tak w kółko. Niewiele się zmienia a im bardziej przewidywalny kolejny dzień tym nasz mózg przełącza się w rutynę a to sprawia, że właśnie odczuwamy, że czas płynie szybciej bo przestajemy koncentrować się na nowościach, których coraz mniej. Na studiach wiele się działo bo przecież każdy dzień był inny. Były zajęcia ale przecież życie poza zajęciami kwitło przez co doświadczaliśmy nowości a żeby mózg przyswoił nowości potrzebuje je przetworzyć dlatego czas się wydłuża. To tak jak wtedy gdy jeteśmy w podróży. Zauważyłaś, że zawsze wraca się szybciej? No właśnie z tego samego powodu 😉