Każde miejsce ma swój niepowtarzalny urok, coś, czego nie możemy znaleźć gdzie indziej. Inaczej czujemy się spacerując po Krakowie, a inaczej po Wrocławiu. Nie chodzi o samą architekturę, czy piękno miasta, tylko o jego klimat czy ducha. Dla mnie Myrtle Beach można określić jako nadmorskie miasteczko, któremu czegoś brakuje. Czujesz, że krok dzieli cię od czegoś cudownego, ale nie wiesz jeszcze co to takiego.
Charleston w Karolinie Południowej
I właśnie takim niepowtarzalnym, do tego wcale nieamerykańskim powietrzem przywitało nas Charleston, gdzie zupełnie jak w Europie można odnaleźć budynki z końca XVII wieku, kostkę brukową, która kojarzy się z domem, piękne ogrody, tak piękne, że odwraca się głowy żeby tam zajrzeć, do tego dobrze ubrani ludzie i jeszcze: cudowny widok na ocean.
Miasto przez amerykanów nazywane jest również świętym: praktycznie w każdym miejscu możemy zobaczyć cztery kościoły, z czterech stron świata. Nam, Polakom pierwszym co skojarzy się z miastem będzie niedawna strzelanina w kościele. Należy nadmienić, że owe zabójstwo (na tle rasowym) miało głębsze korzenie niż nienawiść do obywateli innego koloru skóry, ale o tym rozpisywać się już nie będę. Powszechnie wiadomo, że pieniądze można zarobić na dosłownie wszystkim, a na religii, tragedii i wojnie można się najlepiej dorobić. W tym przypadku „dorobić” to za duże słowo, ale sporym zaskoczeniem był dla mnie „sprzedawca” pamiątkowych koszulek pod owym kościołem. W żadnej innej lokalizacji tego miasta nie udało mi się spotkać innego straganiarza.
Plantacja Boone Hall
W drodze do Charleston odwiedziliśmy jedną z najstarszych amerykańskich plantacji, na której nadal się uprawia m.in. ryż: Boone Hall. Kiedy została założona, w roku 1681 jej główną siłą roboczą byli czarni niewolnicy, a więc i o historii ówczesnego niewolniczego życia możemy się wiele dowiedzieć: zarówno od przewodników, jak i na własne oczy możemy zobaczyć ich mieszkania, nazwiska a nawet ile czyja praca była warta.
Kolejno zobaczyliśmy rezydencję właściciela ziemskiego wybudowaną w roku 1936. Dom mogliśmy zobaczyć w produkcjach takich jak Quinn, Pamiętnik czy Północ-Południe. Oczywiście, gdybyśmy wcześniej nie sprawdzili, kolejny przewodnik z typowym amerykańskim uśmiechem odpowiedziałby na nurtujące nas pytania. Tak to przez pół godziny (nie można było wyciągać telefonu, więc myśleliśmy, że już nadszedł czas kolacji) słuchaliśmy historii domu, jego wszystkich właścicieli oraz legend, które powstały w przeciągu niespełna osiemdziesięciu lat.
Na plantacji można wybrać się na przejażdżkę po okolicy, można też zobaczyć uprawiane rośliny, oraz niesamowitą faunę i florę Południowej Karoliny: na nas największe wrażenie zrobiła kojąca zieleń parku, maleńkie kraby biegające po trawie, które wyglądały po prostu niewinnie. Wszystko było tak piękne, że nie za żadne skarby chcieliśmy go opuszczać i chłonęliśmy jego widok aż do zamknięcia.
Cześć! Mam nadzieję, że podążycie moim szlakiem w podróży. Chętnie oglądam zdjęcia i filmy moich czytelników, dlatego oznaczajcie mnie w mediach społecznościowych:
Instagram: @ewelina.gac
Facebook: @wposzukiwaniukoncaswiata
Chyba wlaśnie znalazłam cel kolejnej podróży… Dawno już miałam chrapkę na SC, a teraz mnie tylko utwierdzasz w postanowieniu