Nie znam nikogo, kto mógłby w superlatywach wypowiedzieć się o Polskiej służbie zdrowia. Można narzekać na kolejki, na jakość obsługi, na godziny przyjęć i zakres usług. Można również zwrócić uwagę na ilość leków refundowanych czy kończące się nieraz w połowie roku fundusze szpitali.
Łatwo jest powtarzać jak to jest, źle, kiedy się nawet nie podejrzewa, że może być gorzej. Miałam możliwość na własnej skórze przekonać się jak wygląda służba zdrowia poza granicami naszego kraju i mówiąc szczerze, tak źle nie mamy. Ale wszystko po kolei…
Warunki w tureckim szpitalu
O szpitalach w Turcji słyszałam już przed przyjazdem do Mersin. W historiach zasłyszanych nie było miejsca na brud i złe warunki, a wręcz przeciwnie: nowoczesne szpitale, złote ozdoby i świetna obsługa. Jakoś ciężko było mi w to uwierzyć, ale nadzieję, że nie przekonam się na własnej skórze jak jest w rzeczywistości.
Pomoc medyczna w Turcji, a wykupione ubezpieczenie
Na samym początku dowiedziałam się, że w Mersin wykupione przeze mnie ubezpieczenie nie działa. Zostało mi jedynie modlić się, że nic poważnego się nie wydarzy, a przynajmniej takiego, co wymagałoby wizyty w szpitalu. Oczekiwania oczekiwaniami, z dnia na dzień dostałam ogromnego bólu kolana i zaczęłam kuśtykać. Co w tym wypadku zrobić? Z pomocą przyszedł kolega, który przyprowadził do mojego mieszkania arabskiego, powiedzmy fizjoterapeutę. Arab powiedział, że jest to poważny stan zapalny mięśnia, wypisał mi tabletki, kazał smarować kolano syryjską oliwą i wykonywać codziennie kilka ćwiczeń. Nie minęły dwa tygodnie- problem zniknął, a ja powoli zapominałam o ćwiczeniach. Oczywiście ból powrócił i w towarzystwie znajomych studentów medycyny udałam się do tureckiego szpitala.
Jak jest w Tureckim szpitalu?
Szpital, który odwiedziłam w Mersin przerósł moje oczekiwania. Wszystko było czyste, zadbane (i świeżo po remoncie). Pacjenci byli wywoływani z kolejki, co sprawiało wrażenie pełnego profesjonalizmu. Każdy był skory do pomocy– mimo, iż moje ubezpieczenie okazało się nieaktywne. Poinformowano mnie, że jeśli będzie trzeba korzystać ze specjalistycznych sprzętów będę musiała zapłacić. Jeśli nie- wizyta jest bezpłatna. Lekarz płynnie posługiwał się językiem angielskim. Przy badaniu nie stwierdził problemu, który mógłby wymagać pozostania w szpitalu (stan zapalny mięśnia nie był aż tak poważny), fizjoterapeuta zalecił ćwiczenia, a mi pozostało jedynie podziękować. UWAGA! W Turcji dodatkowo nabawiłam się zapalenia pęcherza. Leki udało mi się dostać bez recepty, ale ich dawka była… dwa razy większa jak w Polsce. W Europie mamy dużo słabsze leki, więc nie ma czemu się dziwić, jeśli na tureckich medykamentach szybciej zdrowiejemy 🙂
Grecka służba zdrowia
Problem z nóżką powrócił rok później, kiedy to przebywałam w greckim Patras. Oczywiście miałam ze sobą kartę EKUZ. Kulejąc podjechaliśmy z Giorgiosem do pobliskiego szpitala. Tam warunki nie były już tak sterylne jak w Turcji. Ponadto, na korytarzu ciężko było znaleźć miejsce, żeby przystanąć i nikomu nie zawadzać, a niektórzy pacjenci leżakowali wśród oczekujących na wizytę. Ciężko się zorientować kto do kogo czeka, a tym bardziej kto jest ostatni. Izba przyjęć podzielona była polowymi parawanami, co tym bardziej napawało mnie przerażeniem. Jednak obsługa była naprawdę dobra, a każdy starał się pomóc jak tylko mógł. Lekarz stwierdził niedokształcenie jednego mięśnia, co u współczesnych kobiet ( w Europie) jest coraz częstsze. Zalecił ćwiczenia i powiedział, że nie ma czym się martwić, amputacja nie będzie konieczna. A więc wróciłam do ćwiczeń, zastanawiając się nad trzema diagnozami: araba, turka i greka. I co by nie powiedzieć, lekarz z obcych rejonów nie do końca potrafi rozpoznać nasze dolegliwości w odpowiedni sposób.
Węgierscy specjaliści, a prywatna opieka medyczna
Kiedy byłam księgową na Węgrzech, po paru miesiącach moje oczy były przemęczone. Niestety, poza tym zrobiła mi się niewielka narośl i nie był to jęczmień. Przerażona, zadzwoniłam do Medicovera aby umówić jak najszybszą wizytę u okulisty.
Najszybciej za dwa tygodnie.- usłyszałam.- Termin wcześniejszy nie istnieje! Kiedy usłyszała to koleżanka z pracy, zadzwoniła i… zaproponowano jej termin na jutro. Bo spytała w języku węgierskim. Koleżanka podziękowała i dodala, że Medicover jest zobligowany zagwarantować spotkanie we wcześniejszym terminie. Kolejnego dnia razem z Andi czekałami do okulisty, któremu Medicover miał za wizytę zapłacić dodatkowo.
Okulista na Węgrzech
Babinka spojrzała na mnie, kazała usiąść na krześle, dotknęła mojej twarzy, a ja nie byłam pewna czy cokolwiek widzi. Przekazała Andrei: wypiszę leki, trzeba kupić rumianek, możliwa będzie… operacja.
To by było na tyle. Lekarstwa przez nią przypisane w Polsce zostały wycofane. Niby były bezpieczne, ale rano miałam już drugą narośl na oku. Nie było wyjścia. Zwolniłam się z pracy, i pojechałam do okrytego złą sławą szpitala.
Szpital na Węgrzech
A dokładnie w Szekesfehervar. Warunki co prawda nie były najlepsze, ale nie było tak źle, jak mówili w pracy.
Poprosiłam ochronę o pomoc, pan zaprowadził mnie na Izbę Przyjęć (tu sprawdzono, czy mam ubezpieczenie), kolejno na recepcję (tutaj kolejny raz podałam numer ubezpieczenia i potwierdziłam jak nazywają się rodzice). Po tym wszystkim miałam możliwość poczekania pod gabinetem lekarskim.
W węgierskim szpitalu
Zostałam wywołana. W środku były dwie Węgierki. Nie mówiły po angielsku, a badanie się rozpoczęło od przeczytania liczb (aby nie pomylić węgierskiego hit z hot, wolałam pokazywałam palcami co widzę).
Do gabinetu weszła trzecia osoba. Lekarka! Doktor Dorota świetnie mówiła po angielsku. Dodam, że tamte panie to jej asystentki, a jedna tylko pisze na komputerze! Lekarka musiała jej dyktować całe sprawozdanie słowo w słowo. Po badaniu przypisała mi leki na bazie sterydów i kazała kontrolować stan czystości oka. Wystraszyłam się tych sterydów, tym bardziej, że miałam chodzić do pracy. Tego samego dnia spakowałam się do Polski, zadzwoniłam do mojej okulistki i dowiedziałam się, że operacja nie była potrzebna i wystarczą delikatniejsze leki.
Kochani, a jakie Was spotkały „przygody” z zagraniczną służbą zdrowia?
Cześć! Mam nadzieję, że podążycie moim szlakiem w podróży. Chętnie oglądam zdjęcia i filmy moich czytelników, dlatego oznaczajcie mnie w mediach społecznościowych:
Instagram: @ewelina.gac
Facebook: @wposzukiwaniukoncaswiata
Są kraje, gdzie nie chciałabym za żadne skarby chorować. A przydarzyło mi się to w Egipcie.. Leżałam pod kroplówką w pokoju hotelowym, lampa stojąca przerobiona była na stojak, z którego sączyła się rurkami do moich żył mikstura z antybiotykiem.. Mimo ubezpieczenia musiałam zapłacić lekarzowi i to sporo, nie chciał słyszeć, ze zapłaci mu ubezpieczenie. Były jeszcze inne medyczne sytuacje, ale zdecydowanie ta była najgorsza dla mnie.
Czasem pomogą zwykłe zioła, ale trzeba wiedzieć, jak je zastosować, a czasem trzeba sięgać po metody farmakologiczne..
Po przeżyciu takiego koszmaru nic nie wydaje się straszniejsze. Pozdrawiam serdecznie! Ps. Już wiem, gdzie Z PEWNOŚCIĄ nie chcę chorować.
Dawno temu, bo jeszcze w XX wieku, gdy byłam w Niemczech, też zdarzyło mi się zachorować. Ale to była bajka, jak zostałam zaopiekowana, obsłużona, wyleczona.. Ale to było dawno temu 😉
Hej!
Jako lekarz i podróżnik chciałbym tylko podkreślić, że termin służba zdrowia w odniesieniu do systemu opieki zdrowotnej lub ochrony zdrowia nie istnieje od 1999 roku.
Marzy mi się, żeby w Polsce wprowadzili zawód sekretarki medycznej (zwanej we wpisie asystentką), tak jak w węgierskim szpitalu, ułatwiłoby to pracę w szpitalu dużo bardziej. Polska jednak jest trochę zacofana 🙁
Hej! Dzięki za informację: ) już poprawiam. A co do sekretarki medycznej- z mojego punktu widzenia jedna wystarczy. W przypadku Węgier jest to związane z bardzo rozbudowaną biurokracją. Jednak jeśli jej brakuje, no to nie ma czego tu komentować. Pozdrowienia!
Swoją drogą, skąd jest zdjęcie główne tego wpisu? 🙂
To jest Miszkolc, okolice zamku. Nie jest to szpital, tylko osiedle. W sumie to nie wiem co gorsze w tym przypadku 🙂
O ja Cię, ale miałaś zdrowotne przygody! Powiem szczerze, że ja z reguły łapałam jakąś chorobę jak przyjeżdżałam na chwilę do Polski z zagranicy (np. mieszkając rok w Paryżu ani razu nie zachorowałam, a każda wizyta w Polsce kończyła się u lekarza).
Miałam styczność z francuskim i duńskim systemem opieki zdrowotnej. Na Erasmusie we Francji na dzień dobry musiałam jechać do szpitala bo wyskoczyła mi dziwna wysypka na ciele, wpadłam w panikę, że to jakiś świerzb złapany przez materac w akademiku. A tymczasem to była tylko jakaś reakcja alergiczna, albo z powodu szczepienia, które robiłam, albo z powodu stresu 🙂 Na Erasmusie złapałam też zapalenie ucha, koleżanka musiała mi ucho zakraplać i suszyć suszarką haha 🙂 Miałam kartę EKUZ, musiałam płacić za wizyty, ale dostałam potem zwrot części kosztów (po długim czasie oczekiwania i chodzeniu do siedziby NFZ).
A duński system opieki… Hm… Niby fajny, skomputeryzowany, można załatwić niektóre nagłe rzeczy przez telefon (w weekend wystarczy telefon do dyżurującego szpitala, trzeba podać swój numer karty ubezpieczeniowej, pan/pani w swoim komputerze wpisuje receptę i mówi która apteka jest otwarta w weekend. Wystarczy pójść do apteki, sprzedawca skanuje kartę i pokazuje się recepta), ale podobno jeśli masz większy problem czy schorzenie to bardzo ciężko dostać się do specjalisty. Ja próbowałam dostać się do endokrynologa (a miałam duńskie ubezpieczenie, a nie EKUZ), ale lekarka uparcie twierdziła, że to stres. Poszłam do lekarza w Polsce i okazało się, że powodem dolegliwości nie był stres. Nawet w takim “super” kraju jak Dania, nie jest łatwo z systemem opieki zdrowotnej 🙂
Twoje szczęście, że Turcja jest krajem świeckim, a nie opartym na szariacie, bo inaczej nie otrzymałabyś żadnej pomocy. W muzułmańskim świecie istnieje zasada, że mężczyzna-lekarz nie może dotknąć czy oglądać kobiety-pacjentki, a dostęp kobiet do zawodu jest prawie zupełnie ograniczony.
Co do Medicover, bez względu na kraj, dostępność wizyt zleży od kontraktu – nawet w ramach tego samego koloru karty dzielą klientów na lepszych lub gorszych.
Masz rację, mogłam trafić gorzej. Dzięki Bogu nie wybrałam sobie na pobyt żadnego kraju z takimi “twardymi” zasadami. Pozdrowienia!
bez przesady moja ciotka skończyła medycynę, wyjechała z mężem na kontrakt do Dubaju i tam bez problemu praktykowała jako lekarz, niestety jej mąż tam nie mógł praktykować w swojej specjalizacji, bo był ginekologiem
Dziękuję za Twój komentarz! Lubię wiadomości z pierwszej ręki 🙂
Serdecznie dziękuję Ci za informacje ! Kolejny raz mogłam się upewnić, że trawa jest bardziej zielona tam gdzie nas nie ma. Ps. pozdrawiam i gratuluję cierpliwosci.
Węgierską służbę zdrowia znam bardzo dobrze i w większości nie mogę na nią narzekać. Przede wszystkim opieka dla dzieci była świetna. W Polsce terminy są koszmarne a mojemu synkowi w 5 tygodniu od urodzenia wyszedł kręcz szyi. Od wizyty u lekarza dziecięcego do pełnej diagnostyki w szpitalu i dostania skierowania na rehabilitację minęły… 3 godziny. I to zrobili mu wszystkie potrzebne badania. Rehabilitację dostał także od razu bo już na drugi dzień tam byliśmy. Akurat też miałam problem z okiem. Jęczmień mi wyszedł i bardzo zaczęło mnie boleć. Zadzwoniłam do najbliższego ośrodka i okulistka przyjęła mnie jeszcze tego samego dnia. Do tego okazała się być Czeszką ;-). Przepisała lekarstwa i problem się skończył.
Niestety nie było już tak dobrze, gdy poroniłam i trafiłam do szpitala w VII dzielnicy (trzymajcie się od niego z daleka). Poród w innym szpitalu też nie był jakiś rewelacyjny, chociaż myślę, że opieka była tam wtedy jak w Polsce.
Z Czechami znowu mam inne doświadczenia. Niedawny poród tutaj był na prawdę dobry i ta opieka po porodzie! Po prostu super. Z synkiem też raz leżałam w tutejszym szpitalu i było całkiem dobrze. Za to jeden ginekolog wmawiał mi, że nie jestem w ciąży, gdy w ciąży byłam ;-).
Cześć! Miło mi słyszeć, ze Twoje sytuacje na Węgrzech w większości zawsze kończyły się dobrze 🙂 To znaczy, że po prostu miałam tam pecha. Co do Czeskich warunków- nie mogę się wypowiedzieć, ale słyszałam same dobre rzeczy. Pozdrowienia!
A czy nie mógłby być jeden standard służby zdrowia dla całej UE, opłacany z centralnej kasy i dostępny dla wszystkich Obywateli UE? Pewnie nie, bo np. w Wielkiej Brytanii różnica w dostępności do usług medycznych i jakości służby zdrowia między centrum, a przedmieściami Londynu jest taka jak między UK a Haiti.
Dzięki Bogu nie miałam “możliwości” sprawdzenia warunków w UK….
Moja koleżanka miała też okazje poznać lokalną służbę zdrowia na Filipinach… w czasie jej podróży zaczął boleć ja ząb, a że była w małej wiosce to nie miała wyjścia i poszła do lokalnego dentysty który okazał się być szamanem, chodził dookoła niej śpiewając i wymachujac wachadelkiem, zaś jak poszła do innego to zdziwił się że jej nikt tego zęba nie wyrwał i zaproponował że może to zrobić…nic więc dziwnego że wielu Filiponczykow po prostu nie ma zębów xd
Zapomniałam od razu odpisać na Twój komentarz, ale przyznam: myślałam o nim długo. Dobrze sobie wyobraziłam tego lokalnego dentystę i mógł być powodem wielu moich koszmarów. Pozdrowienia!
Do Turcji się raczej nie wybiorę, ale Węgry…kto wie? Dzięki za przydatną wiedzę. Mam nadzieję, że nie będę chorować podczas podróży… dokądkolwiek bym nie pojechała. Pozdrawiam, Kasia
Też mam taką nadzieję Kasiu! Nie ma chyba nic gorszego na urlopie. 🙂
dlaczego? całkiem miły kraj i mili ludzie
Bardzo przydatny post!
Sama szukałam ostatnio informacji o warunkach w szpitalach w Katarze, ale bardzo trudno było znaleźć jakieś konkrety w kontekście turystów z PL. Naprawdę fajnie, że dzielisz się takimi informacjami.
Dziękuję pięknie Asiu. Zgadzam się, co do opieki medycznej i takich (moim zdaniem) ważniejszych tematów dostęp jest często ograniczony. Pozdrawiam serdecznie 🙂
Dziękuję pięknie 🙂
Sporo miałaś tych szpitalnych przygód! To nic przyjemnego, a za granicą tym bardziej. Mnie na szczęście do tej pory okoliczności nie zmusiły do korzystania z pomocy lekarzy na wyjazdach, ale raz doświadczyłam tego, że na innych kontynentach leki, które u nas są dawno wycofane są nadal w obrocie. Pogarszające się samopoczucie sprawiło, że musiałam zaryzykować i liczyć na to, że korzyści przeważą straty 😉
To prawda! Mi raz się to zdarzyło, ale znajoma lekarka powiedziała, że wszystko będzie ok. Jednak czułam niepokój, nie ukrywam:-)
Choć jestem domatorem i nie lubię podróżować to zawsze chętnie czytam takie ciekawostki. Nawet jeśli trafiłbym do najlepszego specjalisty w obcym kraju to mam wewnętrzną niechęć. Że albo coś źle opiszę, albo sam źle zrozumiem i narobię bigosu gorszego niż wcześniej…
Myślę, że zazwyczaj tłumaczy się to wolniej, ale zawsze istnieje takie prawdopodobieństwo. Niestety:-(