Los Angeles: Ciekawostki

Od początku wyjazdu do USA marzyłam o jej ostatnim punkcie: Los Angeles. Jeszcze w szkole średniej zastanawiałam się jak naprawdę żyją ludzie w LA, no i oczywiście czy ja do tego superamerykańskiego stylu życia pasuję.

Oczekiwania

Gdzie jak gdzie, ale tu jest co robić! Jest co zwiedzać, gdzie plażować. A nawet jeśli miasto nas przytłoczy, można wynająć samochód i pojechać gdzieś dalej. To w Los Angeles przecież można zobaczyć prawdziwe, amerykańskie wytwórnie filmowe, poznać kalifornijski styl życia czy zobaczyć tych pięknych ludzi. W każdym razie zawsze coś nowego, ciekawego, pochłaniającego, a na pewno lepszego niż Myrtle Beach- tak w każdym razie myśleliśmy. Dlatego też na Miasto Aniołów przeznaczyliśmy tydzień naszej podróży.

Ostatnio pisałam o rozczarowaniach mieszkaniowo/hotelowych: miejsce, w którym mieliśmy się zatrzymać sprawdziliśmy dobrze (jak każde), okazało się całkowicie inaczej Jak ostatnio wspomniałam, nocleg zarezerwowaliśmy na wzgórzach Hollywood, jednak nasze plany nieco się zmieniły: pierwszą noc spędziliśmy w nie najgorszym jak za 85$ na ostatnią chwilę dwugwiazdkowym hotelu w centrum LA: samo miasto po prostu cuchnie potem, trawą (nie trawnikiem!) i moczem. I już kolejnego poranka wiedzieliśmy, że chcemy stamtąd uciekać. Long Beach było świetnym wyborem. Ale może lepiej uszeregujmy to wszystko od po kolei…

Co można robić w LA czyli atrakcje Los Angeles:

– Atrakcje turystyczne: Aleja Gwiazd zawiodła nas jeszcze bardziej niż Las Vegas (powód na zdjęciu niżej). Przez to odechciało nam się spaceru do znaku Hollywood. Mimo wszystko w LA jest co robić, np. odwiedzić Diseyland czy Universal Studio, można też odwiedzić wytwórnie filmowe „od środka”. My skorzystaliśmy z wycieczki do Sony Pictures, który mieści się w Culver City. Oprowadzanie trwa ok. 2 godzin, możemy zobaczyć gdzie kręcą światowe produkcje, czy jak wyglądają studia nagraniowe. W opłacie 20$ zdjęcie gratis! Minus: Ciekawe tylko dla pasjonatów produkcji filmowych. UWAGA! Na zdjęcia do serialu trzeba często poświęcić z 5-6 godzin.

– Plażowanie w okolicy Los Angeles-

plaże nie są aż tak zjawiskowe jak w Miami Beach, ale dają radę. Na Long Beach co prawda nie mogliśmy wejść do wody z powodu jej „odkażania”, ale lepsze to niż złapanie jakiejś paskudnej choroby. Venice Beach jest piękna- to prawda, ale wokół niej kręci się pełno dziwnych ludzi, którzy lubią sobie pogadać i pewnie coś podwędzić (na szczęście nie doświadczyłam tego ostatniego). Los Angeles to multum plaż, nie tylko tych znanych z filmów jak Santa Monica, ale mniej znane, połączone z urokliwymi kafejkami, np. Laguna Beach.

– Zachody słońca

są naprawdę zjawiskowe!

– Chinatown-

polecam bardziej w San Francisco niż w Los Angeles. W LA jest mniej sklepików, ludzi, a przede wszystkim klimatu.

– Meksykańskie imprezy, knajpy i sklepy

po pierwsze o wiele tańsze niż Walmart, ludzie są bardziej otwarci i sympatyczni. Tam, mimo braku południowych korzeni czuliśmy się jak w domu. Szczególnie polecam Northgate Gonzalez Market (w Norwalk) gdzie zrobimy fajne zakupy spożywcze, zjemy niedrogie potrawy z kuchni meksykańskiej i w między czasie zahaczymy o TJ MAXX.

Miejsca polecone zarówno przez ciocię Lindę, jak i przewodniki,

a przez nas nie odwiedzone: Griffith Observatory, Olvera Street, Farmers Market, galeria Figur Woskowych Madame Tussauds czy Aquarium of the Pacific… Można wymieniać w nieskończoność, ale czasem się po prostu nie chce z różnych powodów:

Dlaczego warto odpuścić sobie ten etap podróży:

– Zaczynając od Myrtle Beach, położonego w nie aż tak południowej Południowej Karolinie, przez Chicago, kończąc na upałach Florydy- klimatyzacja była po prostu wszędzie. Niestety w Los Angeles jej nie doświadczyliśmy: zarówno hotelik, w którym spędziliśmy noc, jaki i odwiedzone przez nas mieszkania klimatyzacji nie miały (a nie były to miejsca za przysłowiowe 20$.). W pokojach były wielofunkcyjne wiatraki, które okazały się ostatnią deską ratunku. Co prawda, do tej pory myślałam, że są one popularne tylko w Polsce.

Los Angeles – metro

– Myślałam, że podróż autobusem po Las Vegas była męką, ale przejażdżka przez Los Angeles w „metrze” to jeszcze niższy poziom. Rozumiem, że Polacy narzekają na warszawskie metro, ale przysięgam- nie ma na co! Może jest tłok, może lepiej jakby były cztery linie (albo osiemnaście), ale Metro Los Angeles metrem jest tylko z nazwy: rozbudowane linie to w większości tramwaje nadziemne, które zatrzymują się na światłach razem z samochodami.

Rezultat: jeśli samochód jedzie godzinę, „metrem” dojedziesz w dwie. Do tego wszędzie śmierdzi. Co do autobusów- chyba lubią się spóźniać, bo dwukrotnie czekaliśmy czterdzieści minut, mimo, ze zarówno rozkład jazdy, jak i Google wskazywało, że powinniśmy jechać pół godziny prędzej. Jedyne rozwiązanie w LA to własny samochód (ale to nie do końca rozwiązanie), ewentualnie taksówka czy inne rozwiązania taksówkopodobne. Uwaga! Nie zapominajmy, że tu niemal każdy jeździ samochodem, więc mimo wszystko korki są w pakiecie. A korki w Los Angeles należą do tych największych.

Rozwarstwienie społeczne

 – Jeśli miałabym opisać ludzi, to takiego rozwarstwienia społeczeństwa nie widziałam jeszcze nigdzie. Co ciekawe, komunikacją miejską poruszają się tylko ci najubożsi. Samo Los Angeles to miasto samochodowe. Białego w „metrze” nie spotkasz, chyba, ze to turysta, natomiast biały Kalifornijczyk w „metrze” to gatunek niemal wymarły. Czarnych i przybyłych z Ameryki Południowej jest najwięcej, bo są oni często tą biedniejszą częścią społeczeństwa. Biedny w USA to najczęściej człowiek gorzej wychowany, dlatego w komunikacji miejskiej spotkaliśmy się z najróżniejszymi zachowaniami, które przechodzą ludzkie pojęcie.

Przygody w ,,metrze”

To, że marihuanę czuć na każdym kroku na nikim nie robi wrażenia, ale nie jest to zapach, którym ktoś mógłby się zachwycić: połączenie tego specyfiku z potem/ moczem nie zachwyca. Krzyki, awantury, popychania (głównie wśród czarnych- to fakt, nie rasizm) spotykają się sporadycznie z zaskoczeniem tłumu, ale raczej nikt nie zwraca na to uwagi, nawet jeśli kłócący się grożą sobie śmierciąNic co ludzkie nie jest mi obce- od czasu wizyty w Mieście Aniołów wolałabym, żeby jednak było.

„Metro” natchnęło nas do przemyśleń odnośnie obnośnych biznesów: podczas przejażdżki do wagonu wpadają sprzedawcy, u których możesz kupić dosłownie wszystko. Zarówno przekąski, jak i napoje, baterie do telefonu, słodycze czy jednokolorowe  skarpety.

 – Bezdomni również są wszędzie i wszędzie śpią:

spacer do pobliskiego sklepiku, a jeden z nich  właśnie dżemie na trawie. Tego się nie spodziewałam, tak samo jak namiotów rozłożonych na chodniku dziesięć minut (spacerem!) od centrum, czy tego typu noclegów wzdłuż autostrady. Było to dla mnie o tyle szokujące, smutne i po prostu niemożliwe, że spytałam ciotki, która całe swoje życie spędziła w LA, jak to się stało, że w Stanach Zjednoczonych Ameryki problem bezdomnych występuje na tak ogromną skalę.

Z tego co się dowiedziałam brak pomocy od państwa (niewystarczające środki na mieszkania czy jedzenie dla ubogich w tym wielkim kraju jak dla mnie jest to po prostu śmiesznie), czynniki społeczno- ekonomiczne (np. nikt nie zatrudni człowieka z ulicy) powodują coraz większą liczbę mieszkańców namiotów. Najgorsze jest to, że występuje tu odsetek  (boję się, że niemały) ludzi, którzy to po prostu lubią, tzn. lubią swoją bezdomność. I to można w Mieście Aniołów zauważyć, że część z nich wydaje się tak przyzwyczajona do swojego koczowniczego trybu życia, że ani myśli go zmieniać.


Cześć! Mam nadzieję, że podążycie moim szlakiem w podróży. Chętnie oglądam zdjęcia i filmy moich czytelników, dlatego oznaczajcie mnie w mediach społecznościowych:

Instagram: @ewelina.gac

Facebook: @wposzukiwaniukoncaswiata

W niektórych artykułach zawarte są linki afiliacyjne. Kiedy korzystasz z tych linków do rezerwacji noclegów, otrzymuję niewielką prowizję, co pomaga mi utrzymać bloga i dostarczać Ci wartościowych treści. Dziękuję za wsparcie!


49 KOMENTARZE

  1. Zgadzam się, że Aleja Gwiazd jest przereklamowana. Szkoda, że nie odwiedziliście Griffith – mnie się akurat to miejsce podobało.
    Moje największe rozczarowanie to była jednak pogoda 🙂 My byliśmy w LA w czerwcu i okazało się, że na plażach pustki, woda zimna strasznie.
    Dlaczego Las Vegas was rozczarowało? Mnie się bardzo podobało – może nie samo Las Vegas, ale to co można zobaczyć w pobliżu (Dolina Śmierci, Tama).

    • Też myślę, że spodobałoby mi się w Griffith. Co do pogody, miałam podobnie we wrześniu. Teraz zastanawiam się, kiedy tam jest naprawdę ciepło 🙂 co do Vegas- natura jak najbardziej, ale samo miasto i kombinatorzy jakoś mnie przerazili oraz golenie się na ulicy, żebractwo i hałdy śmieci zaraz za rogiem głównej ulicy… może źle trafiłam, ale jakoś w San Francisco czy Chciago tego tyle nie było 🙂

  2. Mnie też zaskoczyło LA! Podobały mi się plaże i obrzeża miasta, centrum niekoniecznie. Jednak na zachód słońca z Griffith musicie wrócić! Nam też udała się świetna wizyta w Warner Bros, więc to na pewno będę długo wspominać! Zobaczyć scenografie serialu, oglądanego od 16-stki = bezcenne ?

    • Koniecznie! Jest na pewno kilka rzeczy, które robiły wrażenie i zachód słońca był niesamowity. Pewnie z obserwatorium jeszcze bardziej niezapomniany. Pozdrawiam serdecznie: -)

  3. Bardzo ciekawy wpis, jednak można się było tego spodziewać. Nie ma miejsca na ziemi, które można nazwać idealnym – jeśli tylko się tak dzieje od razu napływa tam tyle ludzi, ze przestaje być idealne już po chwili.. 🙂

    • Nie do końca moge się niestety zgodzić- Nowy Jork czy Chicago nie wywarły na mnie takiego wrażenia jak LA. Jednak patrząc na statystki- jest to do przewidzenia. Pozdrowienia! 🙂

  4. Mi wcale sie LA nie podobało. Aleja gwiazd mnei rozczarowała – mimo że nie wiedziałam tej w Opolu, wierzę Ci na słowo, że lepsza. Ja się zakochałam w Santa Barbara ?

    • Fajnie słyszeć, że ktoś ma podobnie jak ja 🙂 mimo, że wolałabym abyśmy spędziły w LA niezapomniane chwile. Pozdrowienia 🙂

  5. Trawa jest zawsze bardziej zielona tam, gdzie nas nie ma… ? Ale powiem ci, że zaskoczyła mnie ta recenzja – chyba miałam trochę wyidealizowane wyobrażenie na temat LA na podstawie filmów…

    • Uwielbiam to powiedzenie, bo często, ale to naprawdę często się sprawdza. Też byłam zaskoczona, tym bardziej, że na najmniej ciekawe miejsce zagospodarowałam najwięcej czasu. Pozdrowienia, Moniko ?

  6. Bardzo ciekawe! W sumie do tej pory czytałam tylko jedną relację podróżniczą o LA, ale tam było wszystko opisane w samych superlatywach. A przecież zawsze rzeczywistość różni się od oczekiwań.

    • Chyba czytałam tę samą relację 🙂 a gdybym przeczytała swoją- wtedy spędziłabym więcej czasu np. w San Francisco. Pozdrawiam serdecznie, Marto!

  7. Powiem szczerze, że Twój wpis jest baaaardzo daleko od zwyczajowego wyobrażenia o mieście aniołów… Kiedyś w filmie spotkałam się z tym „prawdziwym LA” i wtedy mnie tknęło: przecież niemożliwością jest, żeby całe miasto było „idealne”, wszędzie jest biedota, slumsy i „zwykli” ludzie. Twój wpis to potwierdza!

  8. Bardzo ciekawa relacja, gdzie widać, ze USA to nei tylko piękne zachody słońca, słoneczne plaże, i aleja gwiazd, ale tez bezdomność i różne dziwności w metrze.

  9. Tym postem mnie zaskoczyłaś. Obalilas moje wyobrażenie o tym miejscu. To niesamowite, że aż tak rzeczywistośc jest różna od medialnego przekazu.

  10. No to nieźle, odczarowujesz marzenia! Lepiej wiedzieć jednak, niż pchać się taki kawał świata i dostać więcej smutku (nie tylko naszego) niż spełnienia czy radości

  11. Warto pokazywać prawdziwą twarz miasta, bez lukrowania i ukrywania faktów, to wszystko przecież składa się na atrakcyjność miejsca. Nie wiem dlaczego turyścu często o tym milczą. Prawo za relację.

    • Dziękuję pięknie Przemku. Myślę, że często wstydzimy się powiedzieć, że wycieczka nie do końca była bajeczna i cudowna jak z obrazka. Powodów pewnie jest więcej, ale moim zdaniem to jeden z głównych 🙂

  12. Czytałam kiedyś własnie o problemie LA z bezdomnymi i również nie mogę pojąć jak takie zjawiska mogą występować na taką skalę! Chciałabym pojechać do LA zobaczyć na własnej skórze jak tam jest, ale z Twoich opowiadań nie ma się nad czym zachwycać 😉

    • Myślę, że zawsze warto odkryć coś nowego, jednak kiedy jesteśmy nastawieni na relaks, bimbanie i zwiedzanie to takie rewelacje psują nasze plany 🙂 pozdrowienia!

  13. Ja tak czekam na mój amerykański sen, a tutaj stykam się z brutalną rzeczywistością, jak np. ta aleja gwiazd. No, ale cóż zrobić – trzeba przygotować się na to jak jest naprawdę ?

  14. Bardzo przydatny wpis. Kiedyś miałam plan odwiedzić Los Angeles w drodzę na Polinezje Francuską, ale niestety nie wypalilo. A przynajmniej narazie;) Może jeszcze się spełni, więc wrócę po wskazówki.

  15. Super wpis. Nie mogę z tego hotelu – cuchnącego moczem.. ;(
    Nas L.A. rozczarowało, zwlaszcza wyśniona Aleja Gwiazd, gdzie chodnik się troszeczkę rozwalał, a na gwiazdach leżeli bezdomni. Ale zachody słońca są jednak zjawiskowe… ❤ No i zwiedzając Kalifornię, trzeba zahaczyć o Miasto Aniołow!

    • Zgadzam się, trzeba zobaczyć, żeby sprawdzić na własnej skórze, czy nam się spodoba, czy też nie. Chociaż “chodnik się troszeczkę rozwalał, a na gwiazdach leżeli bezdomni” mówi samo za siebie!

  16. Bardzo ciekawy artykuł. Od jakiegoś czasu myślę o podróży do USA i obrałam sobie za cel LA. Nie spodziewałam się, że tak to wygląda „od kuchni”, poza ekranem TV…

    • Część filmów w LA kręcona jest parę dobrych lat temu, choć nie dam sobie ręki uciąć, że wtedy było tam aż tak kolorowo 🙂

  17. Dla mnie LA było sporym rozczarowaniem. Wróciłam za to zakochana w San Francisco. Jedyne co zapamiętałam fajnego z LA to te piękne zachody słońca, o których piszesz oraz plaża Venice.

  18. Nasze wyobrażenie o cudownym mieście aniołów runeło w gruzach dzięki Tobie i chyba nawet piękne zachody słońca nie zdołają tego przycmić:)

  19. Dlaczego Long Beach było świetnym wyborem na nocleg? Też mam w planie tam nocować, ale chciałbym poznać twoją perspektywę.

    ps. Fajny wpis, brakuje tego typu relacji w internecie. Widać to po komentarzach osób, którym posypał się wyidealizowany obraz z relacji innych blogerów lub TV. I tutaj nawet nie chodzi o Los Angeles, jest dużo miejsc turystycznych, które nie są idealne… ale przewodniki raczej o tym nie piszą i nawet jak przed nami ukarze się lekko śmierdząca wąska odrapana uliczka to w przewodniku napiszą „urokliwa”… takie słowo wytrych 🙂

    • Dziękuję bardzo za miłe słowa. Szczerze mówiąc te rozczarowania były jednym z “motorów” do założenia bloga. 🙂

      Co do Long Beach- fajne było to, że nie jest tak popularne, było tam spokojnie, do tego piękne zachody słońca- nie chciało się jechać gdzieś dalej, choć było może i nudnawo (choć mi odpowiadało). Fajne ze względu na poczucie bezpieczeństwa- przynajmniej tam gdzie spaliśmy i w najbliższej okolicy nie bałam się, że ktoś mnie np.okradnie.

      Pozdrawiam serdecznie,
      Ewelina

      • Twoja odpowiedź jeszcze bardziej utwierdziła mnie w przekonaniu, że to dobry wybór. Spokój jest dla mnie akurat atutem. Fajnie zatem będzie wrócić na zachód słońca w miejsce spokojne, bez dużej ilości ludzi. Tłumów się pewnie naoglądamy w Warner Bros. albo w Santa Monica (choć liczę na to, że w Październiku kiedy jadę będzie już w wielu miejscach luzik większy).

        A gdzie spaliście jeśli można spytać?

ZOSTAW ODPOWIEDŹ

Proszę wpisać swój komentarz!
Proszę podać swoje imię tutaj